W rozmowie o wypaleniu zawodowym naszym gościem i rozmówcą jest psycholog i psychotraumatolog, Dariusz Kecler. Zapraszamy na część pierwszą.
Karol Zmysłowski, Adam Stawarz: Chcielibyśmy porozmawiać dziś z Panem o wypaleniu zawodowym.
Dariusz Kecler: Zacznijmy może od tego, skąd się wzięło zainteresowanie specjalistów wypaleniem zawodowym. Dopiero od 1974 roku zaczęto badać bardziej profesjonalnie to zjawisko, chociaż oczywiście objawy w społeczeństwie występowały znacznie wcześniej. Termin wypalenia zawodowego sformułował w pod wpływem swoich badań i obserwacji wśród pracowników psychiatra Herbert Freudenberg. Zauważył on u ludzi pracujących nietypowe dolegliwości związane zarówno z ciałem, jak i z psychiką.
Pierwotnie badania te były przeprowadzane na tych grupach zawodowych, których praca wiązała się z częstym kontaktem z petentami czy pacjentami. Później rozszerzono je na pozostałe zawody. Okazało się, że głównym fundamentem wypalenia zawodowego jest stres, a problem ten nie dotyczył pojedynczych pracowników, ale całej ich grupy, pracującej w określonym systemie. Środowisko pracy generuje pewne bodźce, które wpływają na człowieka, który staje się przez nie przeciążony. Proszę zauważyć, że taka korporacja na przykład to instytucja hierarchiczna zbudowana na zasadzie piramidy. Lider znajduje się na samej górze, a sama piramida rozszerza się w dół.
Na każdym szczeblu takiej struktury mamy tzw. ciśnienie zgniotu,
czyli wszelkie negatywne czynniki oddziałujące na pracownika wykonującego określone obowiązki i mającego określone wymagania stawiane przed nim w ramach tej struktury.
Przecież w zasadzie każda firma ma taki charakter i niezależnie od miejsca, w którym przyjdzie nam pracować, zawsze zetkniemy się z opisaną przez Pana strukturą piramidy.
Wszyscy żyjemy w systemie i swoje obowiązki pracownicze wykonujemy w jakimś środowisku, nawet jednoosobowo. To środowisko zawsze na nas oddziałuje. W dzisiejszym świecie nie ma możliwości wykonywania jakiejkolwiek pracy bez zetknięcia się z tym oddziaływaniem. Co więcej, możemy to przenieść na system rodzinny, który też jest taką w pewnym sensie mikro-firmą, mikro-korporacją. Są rodzice i są dzieci. Są liderzy, którzy za coś odpowiadają i są wykonawcy przypisanych im obowiązków, bez żadnej mocy decyzyjnej.
Czy są grupy zawodowe bardzie podatne na wypalenie?
Są. W roku 1974 byli to są lekarze, pielęgniarki, pomoc społeczna, nauczyciele, pracownicy usług społecznych, psycholodzy, policjanci, urzędnicy – krótko mówiąc wszyscy, którzy stykają się w codziennej pracy z drugim człowiekiem i jego problemami. Później, ta lista się rozszerzyła na osoby, które nie mają bezpośredniego kontaktu z petentem, ale mają odpowiedzialność. Wszystko sprowadza się do odpowiedzi na pytania:
Jakim obciążeniom podlegam? Jak jestem przygotowany do ich znoszenia? Jakie negatywne skutki one u mnie wywołują i jak długo mogę znosić to obciążenie?
Czyli nikt z nas, pracujących, nie uniknie tego problemu?
Tak, właśnie. Nikt z nas tego nie uniknie. Każdy z nas, w mniejszym lub większym stopniu, będzie się z tym stykał. Pytanie, czy jesteśmy na to przygotowani. Problem może się pojawić praktycznie w każdej części naszego życia. Począwszy od systemu rodzinnego, poprzez system szkolny, a na systemie zawodowym kończąc. W dzisiejszym świecie nie ma już miejsc, w których się nie zetkniemy z obciążeniem.
Nie wiem, czy Panowie wiedzą, ale od niedawna w Polsce wypalenie zawodowe jest już jednostką chorobową. Na którą po stwierdzeniu przez lekarza negatywnych skutków obciążenia psychosomatycznego czy objawów chorobowych, można dostać zwolnienie L4.
Dariusz Kocler, fot z archiwum prywatnego
Czy godna płaca może zlikwidować negatywne skutki wypalenia zawodowego?
Jeśli przyjmiemy, że finanse mogą zrekompensować pewne rzeczy i część osób utrzymuje przez to lepszy poziom swojego dobrostanu psychicznego, to może być to element opóźniający wystąpienie efektów wypalenia lub nawet częściowo przed nim chronić. Niestety, jest to strategia krótkoterminowa, bo tak jak ze wszystkim w życiu, po pewnym czasie przestaje to wystarczać. I tak w dalszym ciągu robimy to samo, a sam generator mojego problemu nie zniknął, tylko się nawarstwia. Ja tylko na chwilę udaję, że tego nie widzę.
Powinienem sobie zadać pytanie: na ile większe pieniądze zrekompensują mi straty w innych obszarach mojego życia?
Będę więcej pracował, a przez to będzie mnie mniej w domu. Żona będzie mi zarzucać, że znikam na całe dnie, dzieci będą się uskarżały na brak kontaktu z tatą, którego nigdy nie ma. Nie pogram z dziećmi w piłkę czy nie pójdę z nimi na spacer, bo jestem w pracy. Często potem okazuje się, że koszty takiego życia przewyższają otrzymywaną rekompensatę finansową. To jest jak w każdym biznesie. Podjęta decyzja musi się nam opłacać.
Czy mówimy tutaj o pracoholizmie?
Tak. Ale nie tym dobrowolnym, tylko tym wymuszonym. Część pracodawców ma takie przekonanie, że jeśli nam dobrze płaci, to może więcej od nas wymagać. Czyli zabiera się nam więcej naszego czasu w naszym życiu. Bo co my sprzedajemy idąc do pracy? Nasz czas! Im więcej go sprzedamy, tym mniej nam go zostanie na życie osobiste. I później może się okazać, że straty, które z tego powodu osiągniemy, są większe od pieniędzy, które zarobiliśmy.
Ojciec, który jest ciągle w pracy, nie jest w stanie przekazać swojej wiedzy, swoich umiejętności i kompetencji swoim dzieciom. Oczywiście, dzięki dobrym zarobkom jest on w stanie zapewnić potomstwu różnorakie zabawki czy inne dobra materialne, ale fizycznie go przecież z nimi nie ma. Funduje dzieciom atrakcyjne zajęcia dodatkowe, ale nie obserwuje ich postępów.
Jesteśmy jako ojcowie przeświadczeni o swojej kluczowej roli w zapewnienie bytu materialnego swojej rodzinie, a po latach ze zdziwieniem reagujemy na negatywną informacje zwrotną: To było najgorsze, co nam zrobiłeś. Nie było Ciebie z nami, kiedy Cię potrzebowaliśmy.
Co mówią statystyki?
Średnio się przyjmuje, że wypalenie zawodowe dotyka ¼ ludzi na całym świecie. Połowa kobiet ma jakiś problem z tym związany i aż 75% mężczyzn! Wynika to ze struktury zatrudnienia w dzisiejszym świecie, w której przeważają mężczyźni.
A może wystarczy zmienić firmę?
Niestety, jest to działanie pozorne. To złudzenie, że zmiana firmy na inną, da mi lepszą jakość życia. Bo potem okazuje się, że atrakcyjniejsza z pozoru oferta pracy, nie sprawia, że w środku nowej firmy jest inaczej. Nic w tym dziwnego, bo nadal obowiązują tam te same mechanizmy. Ktoś czegoś wymaga, ktoś z czegoś rozlicza i ktoś jest za coś jest odpowiedzialny. A my przecież w nowej firmie musimy zaistnieć i się wykazać. I dlatego sytuacja w krótkim czasie się powtarza.
Czyli nie ma ratunku?
To dobre pytanie. Ratunek musi się znaleźć, bo inaczej liczba pacjentów dotkniętych tym schorzeniem będzie stale rosła. Są próby zmiany tygodnia pracy poprzez jego skrócenie albo bardziej elastyczne podejście do czasu pracy. Cały czas czynione są wysiłki znalezienia rozwiązań systemowych.
Może Home Office? Albo work-life balance? To są te rozwiązania, które ma Pan na myśli?
Nie. To co Pan wymienia, to są zwykłe plastry. Plastry na skutki końcowe, a nie na przyczyny. Rozwiązań tego problemu powinniśmy szukać na wcześniejszym etapie. Kiedy zaczynamy dbać o siebie, kiedy szukamy równowagi.
Wypalenie zawodowe bierze się przecież z tego, że ludzie nie są uczeni od początku balansu w życiu.
Nie szukamy odpowiedzi na pytanie: Ile czasu i energii mam poświęcić na karierę, a ile na inne rzeczy: na siebie, na rodzinę, na rozwój kompetencji pozazawodowych? Obecnie każą nam brać odpowiedzialność za wszystko i w każdych okolicznościach. To ślepa uliczka. Powinniśmy być nauczeni od początku jak dzielić i delegować kompetencje w ramach zespołu, tak żeby wszyscy byli równomiernie obciążeni.
Rozmowę przeprowadzili: Adam Stawarz i Karol Zmysłowski
Drugą część wywiadu można przeczytać tutaj.