Z okazji Dnia Ojca zadałem pięć pytań pięciu ojcom, członkom naszego Stowarzyszenia. Przeczytajcie te, momentami bardzo intymne, wyznania.
Moimi rozmówcami są:
- Adrian, 35 lat, ekspert ds. modelowania ryzyka kredytowego, dwoje dzieci 6 i 8 lat.
- Artur, 57 lat, leśnik, 2 dzieci 27 lat i 23 lata.
- Bartosz, 39 lat, nauczyciel, córka 7,5 roku.
- Jacek, 43 lata, specjalista w firmie wysyłkowej, dwoje dzieci 13 i 16 lat.
- Jakub, 52 lata, inżynier, syn 26 lat, córka 20 lat.

Co to znaczy według ciebie być dobrym ojcem?
Adrian: Dobry ojciec to taki mężczyzna, którym syn chciałby się stać w przyszłości, albo taki, z którym córka chciałaby być. Dobry ojciec to także dobry człowiek. Opiekun, nauczyciel i motywator. Taki, który potrafi zachować balans między swoimi obowiązkami czy hobby a przebywaniem z dzieckiem. Zapewnia dzieciom bezpieczeństwo, ale i pozwala im na podjęcie ryzyka, na często bolesne porażki, na naukę na własnych błędach. Dobry ojciec może popełniać błędy, ale powinien umieć je dostrzegać i umieć za nie przepraszać.
Artur: Być dobrym ojcem to mądrze umieć stawiać granice. W takim zakresie, aby dziecko nie czuło się ograniczane w swoim rozwoju, potrzebach czy oczekiwaniach, ale z drugiej strony, żeby wiedziało, co jest dla niego niedobre, co jest zagrożeniem dla jego psychiki i bezpieczeństwa. Dziecko powinno zawsze mieć oparcie w ojcu. Musi wiedzieć, że nawet jeśli zrobi coś źle, to zawsze może przyjść do ojca i mu o tym powiedzieć. W ten sposób buduje się nie tylko wzajemne zaufanie, ale także więź, która będzie później spajać rodzinę na całe życie.
Bartosz: Dobry ojciec to taki, który ufa swojemu dziecku. Pozwala na ryzyko (“Tak, możesz wejść na to drzewo”) i motywuje (“Oczywiście, że dasz sobie z tym radę!”) . To też ojciec, który potrafi wytłumaczyć, a nie tylko wymagać. Zarazić pasją do czegoś co lubi, ale i odpuścić, kiedy dziecko nie wyraża zainteresowania. Ojciec to ma być taka opoka, do której dziecko zawsze i wszędzie może wrócić się zwrócić, bo wie, że niezależnie od sytuacji ojciec to jest ta osoba, która nie zniknie i zawsze z nim będzie. Moja córka powiedziała mi kiedyś, że ojciec powinien po prostu być przy niej, kiedy tego potrzebuje. Dobry ojciec to także wzór do naśladowania i – znów cytując moją córkę – „Jak coś powiesz, że zrobisz, to robisz”.
Jacek: Bycie dobrym ojcem, to świadomość tego, czego się chce. To pamiętanie o balansie pomiędzy czasem dla siebie, a tym spędzanym z żoną i dziećmi. Bycie dobrym ojcem to też słuchanie i postawa nieoceniająca wobec dziecka i żony. To wyznaczanie ram, których przekroczenie powoduje ostrą reakcję. Dobry ojciec nie zawsze musi być przy dzieciach, ale zawsze musi mieć czas, gdy dzieci go potrzebują!
Jakub: Być dobrym ojcem to kochać dzieci to tworzyć dom, który będzie dla nich przyjazny i bezpieczny. To sprawiać, że dzieci będą rosnąć, rozwijać się i kształtować, wydobywając z siebie pełnię swojego potencjału. To dawać wzorzec, który chłopak będzie mógł naśladować, a dla dziewczyny będzie stanowić punkt odniesienia dla przyszłego partnera.
Jakim najlepszym i najgorszym doświadczeniem czy wspomnieniem z bycia ojcem chciałbyś się podzielić?
Adrian: Hmm, najlepsze wspomnienie? Trudno wybrać, bo dużo jest pozytywnych, ale chyba najbardziej to lubię te chwile, kiedy wracam z jakiegoś wyjazdu służbowego i córki ciesząc się z mojego powrotu mówią: „Tęskniłam za Tobą tatusiu!”. A to najgorsze? Chyba kryzys usypiania. Kilka miesięcy po tym, kiedy na świat przyszła młodsza córka, a było to akurat przed świętami Bożego Narodzenia, obydwie pociechy wymagały leżenia z nimi w celu uśpienia. Starsza córka od późnych godzin nocnych nie umiała usnąć. Wszystkie znane nam sposoby na ukołysanie dzieci do snu zawodziły, więc noce mieliśmy z żoną wycięte z życiorysu. A obowiązki zawodowe i domowe pozostały te same….
Artur: Zarówno najlepsze jak i najgorsze doświadczenia bycia ojcem związane są u mnie z okresem okołorozwodowym. Najgorsze, które wciąż mi tkwi w pamięci, to dzień, w którym podjąłem decyzję o rozwodzie i wyprowadzce z dziećmi. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, czas radości, a matka dzieci robiła wszystko, aby ten nastrój zepsuć: pozrywała firanki i zasłonki z karniszy, zaczęła podlewać kwiaty doniczkowe tak, aby zalać nam biurko I klawiaturę komputera. Wówczas syn i córka, oboje zapłakani, usiedli mi na kolanach i oboje przez łzy poprosili: „Tato, zabierz nas stąd.”
Natomiast najlepsze, najmilsze doświadczenie dla mnie jako ojca nastąpiło w dzień po naszej wyprowadzce do nowego mieszkania. Po przebudzeniu dzieci zrobiły mi ogromną niespodziankę: na stoliku przy łóżku czekały na mnie kanapki i świeżo zaparzona kawa. Zapamiętam tę chwilę na całe życie.
Bartosz: Najlepsze to poczucie wspólnoty z dzieckiem. Kupuję córce rolki, ona zadowolona, bo wybrała już swoje, pyta mnie „Ale będziesz jeździł ze mną?”. Czyli kup sobie też i zróbmy to razem. Najgorsze wspomnienie, to choroba córki. Miała gorączkę prawie 40 stopni (a że jestem po rozwodzie, to byłem z nią sam). Niby dawałem jej lek przeciwgorączkowy, ale pomimo tego i tak praktycznie dwie noce nie spałem, bo monitorowałem sytuację.

fot. Si Wilson
Jacek: Najlepsze wspomnienia to bez wątpienia narodziny córki, a potem syna. Każda z tych chwil była po prostu na swój sposób wyjątkowa! Najgorsze momenty to choroby dzieci – wysokie gorączki, kiedy człowiek pomimo podania leków, czuje się bezradny. Nie sposób pominąć również tych wszystkich problemów związanych z dojrzewaniem. Czasem zwyczajnie nie mogłem pomóc mojej córce czy synowi, bo musieli zrobić to sami!
Jakub: Najlepsze? Któregoś dnia trzymałem na rękach malutkiego syna (jeszcze nie umiał mówić), kiedy on nagle z wielkim zaaferowaniem pokazał mi coś za oknem. I po chwili zgadywania dotarło do mnie, że on pierwszy raz widzi księżyc. Więc mówię mu: „To, synku, jest księżyc. Wędruje po niebie w nocy, czasami jest duży i jasny, a czasami jest tylko rożek”. I zawsze będę tym, kto pierwszy pokazał mu księżyc.
Najgorsze? Musiałem odstawić córkę do przedszkola. To było jakoś na początku, ona bardzo tego nie lubiła. Kiedy weszliśmy do szatni rozpłakała się, trzymała mnie kurczowo, z całej siły szlochając. Próbowałem ją uspokajać, ale nic nie pomagało – więc w końcu musiałem ją oderwać siłą, wstawić do sali i szybko zamknąć drzwi, zostawiając zapłakaną. Przez cały dzień miałem złamane serce: „O Boże, jakim jestem potworem! Wrzuciłem szlochające dziecko siłą do sali i zamknąłem drzwi przed jego nosem!” Po południu odbierając ją pytam nauczycielkę, jak to rano było, czy potem długo płakała, czy była przygnębiona. A ona mówi: „A nie. Natychmiast jak Pan zamknął drzwi, przestała płakać, odwróciła się i poszła bawić się z dziećmi”. Okazało się, że córka nawet nie zapamiętała porannego zdarzenia.
Jak radzisz sobie z trudnymi rozmowami z dziećmi na temat ich problemów i wyzwań?
Adrian: Przyznam się, że musiałem się mocno zastanowić nad tym pytaniem, bo póki co, największe wyzwania, w przypadku starszej córki, dotyczyły fachowego wsparcia jej rozwoju emocjonalnego jeszcze w wieku przedszkolnym. Jednak zawsze, kiedy pojawiają się sprawy trudne, staram się przede wszystkim wysłuchać dziecka (bo może podać mi powód, na który ja w życiu nie wpadnę). Następnie tłumaczę, dlaczego dane rzeczy czy zachowania są ważne (np. by nie pędzić po chodniku, gdy się jeździ na rowerze). Najważniejsza jest rozmowa i wysłuchanie dziecka – na miarę jego dojrzałości oczywiście.
Artur: Ja radzę sobie z tym średnio. Podczas poruszania trudnych tematów takich jak wybór szkoły, przygotowania do matury, usamodzielniania się czy budowania relacji z matką, zawsze po obu stronach pojawiały się silne emocje. Nie chcąc zaogniać sytuacji, zbyt szybko się poddawałem, zamiast na spokojnie wyjaśniać i przekonywać. Później dzieci skomentowały to jako moją słabość. Zwłaszcza boli mnie przypadek córki, która swoją edukację zakończyła „tylko” na maturze. Traktuję to jako moją porażkę rodzicielską. Może jeszcze kiedyś ją przekonam do podjęcia studiów. W końcu wciąż jeszcze jest młodą osobą i całe życie przed nią.
Bartosz: Kurczę, nie wiem jak mam odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu sobie radzę, nie mam z tym problemu. Traktuję córkę jak dorosłego człowieka, nie owijam w bawełnę, nie olewam, nie zbywam. Wszystko tłumacze od A do Z, oczywiście na jej poziomie. Ja z córką rozmawiałem jeszcze zanim się urodziła.
Jacek: Sprawę załatwiam jak najszybciej. Nie zostawiam tego na później, aby problem narastał i każda ze stron dodawała do tego swoje wyobrażenia! Pytam wprost, mówię co mam na myśli, jak to rozumiem i do tego szukam potwierdzenia, czy rozumiemy problem tak samo. Nic z góry nie zakładam. Nie robię symulacji. Często to tylko nam rodzicom, problem jawi się jako problem.
Jakub: Radzę sobie różnie. Ale najczęściej racjonalnie i na spokojnie. Nawet te najtrudniejsze rozmowy (np. o używkach) starałem się odbywać w sposób racjonalny i oparty o fakty. Ale jednocześnie jasno formułowałem oczekiwania nasze oczekiwania jako rodziców, ale też motywy, które nami kierowały: „Zabraniamy ci tego i nakładamy na ciebie ograniczenia, bo cię kochamy i zależy nam na twojej przyszłości, a wiemy, że używki potrafią ją zniszczyć”.
Czy czujesz / czułeś się wspierany w tym co robisz / robiłeś jako ojciec?
Adrian: Najważniejszym dla mnie wsparciem była postawa mojego pierwszego menadżera, który jako świeżo upieczony ojciec, podzielił się ze mną doświadczeniem i pokazał jak ważna jest to rola dla mężczyzny. Nauczył mnie jak skorzystać ze swoich praw i możliwości w miejscu pracy.
Innym dużym wsparciem były warsztaty dla rodziców finansowane przez pracodawcę. Pozwoliły mi one nie tylko lepiej zrozumieć potrzeby swoich malutkich dzieci, ale i własne emocje.
Wiele dobrego zrobiła moja małżonka. Po narodzeniu starszej córki zaakceptowała to, że chcę nauczyć się „pełnej obsługi” dziecka. Na koniec chciałbym wspomnieć o może nie jakoś bardzo częstych, ale widocznych, drobnych, aktach ludzkiej życzliwości, jak pomoc przy wejściu w tramwaju z wózkiem, czy przepuszczeniu w kolejce, będąc z małymi dziećmi na zakupach.
Artur: Tak, miałem ogrom wsparcia. Ponieważ w swoim ojcostwie byłem wiarygodny, wspierali mnie wszyscy: nauczyciele, dyrektorzy szkół, do których uczęszczały dzieci, sąsiedzi, koledzy i koleżanki z pracy, kuratorzy rodzinni. Ogromne wsparcie miałem od mojej Mamy. Ona wspierała mnie na duchu, wspomagała finansowo, a w najtrudniejszych chwilach przesyłała nawet paczki żywnościowe, z ulubionymi przez dzieci słodyczami czy oranżadkami w proszku. Wsparcie, które otrzymałem było dla mnie bardzo ważne, a dzieci czuły się zaopiekowane. Ludzie, którzy nie przeszli traumy rozwodu nie zdają sobie sprawy, jak ważne są czasem zwykle słowa otuchy czy drobne gesty.
Bartosz: Generalnie nie. Była żona raczej ze mną chciała rywalizować, a nie współpracować w zabawach z dzieckiem. Jedyne, w czym w miarę dochodzimy z nią do porozumienia, to sposób wychowania córki, gdzie mamy mniej więcej takie same podejście.
Co do innych osób, to moi rodzice dostosowują się do tego co ja mówię. Jak ja stosuję jakieś zasady z córką, to jak rodzice je poznają, to się ich też trzymają.
Brakuje mi publicznych toalet rodzinnych. Do jakiej toalety ma wejść mężczyzna z małą córeczką, która nie potrafi jeszcze sama z niej skorzystać? Rzadko kiedy zdarza się, że jest w ogóle dostępne pomieszczenie dla rodzica z dzieckiem. Jak już, to jest to pokój dla matki z dzieckiem, albo toaleta dla matki dzieckiem.
Żeby nie było tak totalnie źle, to są osoby z mojego bliskiego otoczenia, które widząc, jak zajmuję się córką, pozytywnie mnie wzmacniają, mówiąc na przykład, że robię dobrą robotę lub że takie czy inne działanie jest dobre.
Jacek: Właściwie rzadko pozostaję osamotniony w decyzjach, odnośnie do moich działań jako ojcie niespecjalnie też oczekuje jakiegoś wsparcia. Wsparcie instytucjonalne nie jest mi, póki co, potrzebne. Jedyne z czego korzystam to 800 plus. Wydaje mi się, że wiele moich pomysłów przechodzi w działania automatycznie, jak chociażby ten zagraniczny wyjazd z dziećmi, na którym jestem pisząc te słowa.
Jakub: Przez żonę – tak. Przez otoczenie – wcale. To oczywiście były inne czasy, koniec lat dziewięćdziesiątych, początek dwutysięcznych. Wtedy często jako tata w piaskownicy, tata na balu dziecięcym, na placu zabaw, nawet tata z wózkiem – czułem się dziwnie. Inni ojcowie to była rzadkość. Sporo wsparcia dały nam obojgu książki. No i miałem wzorzec do naśladowania – wspaniałego Ojca, który kochał wszystkie dzieci i znajdował wielką przyjemność w zabawie z nimi. Myślę, że w mniej albo bardziej udany sposób go potem naśladowałem.
Otoczenie dawało mi znać, że jestem gorszym rodzicem. Lekarka nie chciała ze mną rozmawiać: („Żona nie mogła przyjść?”); nauczycielki pisały do żony, mimo że wskazaliśmy mnie jako rodzica do kontaktów; inne mamy na wywiadówkach udawały, że mnie nie słyszą, kiedy sugerowałem, że tym razem klasa może pójść na wycieczkę na budowę albo do portu zamiast drugi raz na konkurs tańca albo trzeci do stadniny koni.
Dość dobrze zapamiętałem walkę z komunikacją miejską. Sam, jako chłopak i potem jako dorosły mężczyzna, wielokrotnie pomagałem wnosić kobietom wózki do autobusów (to było przed erą autobusów niskopodłogowych) albo znosić je po schodach – tam, gdzie nie było podjazdów. Mnie nikt nie proponował pomocy. Facet ma sobie radzić sam. Także z wózkiem. Także z głębokim.
Jakie rady dałbyś przyszłym ojcom lub tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z ojcostwem?
Adrian: Od początku się angażuj, przewijaj, noś, wychodź, na spacery itp. To potem procentuje pozytywnie, łatwiej będzie złapać kontakt, gdy dziecko będzie już starsze i będzie mówiło. Zgłęb wiedzę na temat rozwoju dziecka, by wiedzieć, czego potrzebuje dziecko małe, a co sprzyja rozwojowi starszego. Przyjrzyj się sobie, swoim emocjom i reakcjom. Dzieci pozwalają zdać sobie sprawę ze swoich deficytów. Miej świadomość, że rodzicielstwo, w tym ojcostwo to nie koniec świata. Nie bój się. Ale miej świadomość, że opieka nad dzieckiem będzie od Ciebie wymagała dużo sił zwłaszcza na początku. Warto więc się do tego solidnie przygotować. Nie zapomnij o możliwości regeneracji. Dla Ciebie i dla matki Twojego dziecka. Rodzic ciągle zmęczony i sfrustrowany nie będzie najlepszym rodzicem.

Artur: Bądźcie wiarygodni i konsekwentni. Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi, każdy ma prawo do pomyłki. Tylko trzeba umieć się do tych błędów przyznawać. Szczerością budujemy własną wiarygodność. A jeśli jesteśmy wiarygodni w tym co mówimy i co robimy, łatwiej będzie nam przekonać, a nawet nakłonić dzieci do trudnych, ale dobrych decyzji.
Bądźcie konsekwentni w swoim działaniu. Nie poddawajcie się i dążcie do wyznaczonego celu. Nawet, jeśli czasem jest ciężko i zderzamy się z przysłowiową ścianą.
I wreszcie – nie wahajcie się prosić o pomoc. To nie wstyd. Czasem trzeba schować dumę „do kieszeni”, bo tego wymaga potrzeba chwili. W przyszłości ktoś inny będzie potrzebował pomocy i wtedy my będziemy mogli mu podać pomocną dłoń.
Bartosz: Po pierwsze – słuchać. Słuchać, co dziecko mówi, co wyraża przez swoje zachowanie. Po drugie – być konsekwentnym w swoich deklaracjach – jak mówię, że coś zrobię, to zrobię! A jeżeli nie da się dotrzymać deklaracji czy obietnicy, to należy wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Po trzecie – traktować dziecko jak podmiot a nie przedmiot – tłumaczyć wszystko, zawsze i wszędzie, oczywiście dostosowując przekaz do możliwości dziecka. Po czwarte – nie krzyczeć (choć czasami jest trudno) i nie stwarzać atmosfery zagrożenia. Po piąte – być, być razem, spędzać razem czas, w każdy możliwy sposób. Poprzez zabawę, wspólne pasje, wyjazdy, gotowanie czy każdą inną czynność – choćby pakowanie na wyjazd.
Jacek: Nie bójcie się decyzji o ojcostwie i nie odkładajcie tego na później. Małe dzieci naprawdę potrzebują dużo energii swoich rodziców. Pamiętajcie o swoich potrzebach – jeśli macie zadbać o innych zadbajcie najpierw o siebie. Słuchajcie i dopytujcie, nawet jeśli znacie odpowiedz, lepiej usłyszeć ja od swojego dziecka. Nie musicie całego czasu spędzać czasu z bliskimi, ale bądźcie z nimi, kiedy tylko potrzebują waszego wsparcia. Jeśli nie radzicie sobie na początku, w trakcie albo w ogóle – nauczcie się prosić o pomoc. Nie musicie być najmądrzejsi. W oczach dzieci i tak jesteście superbohaterami!
Jakub: Pierwsza rada: dobre ojcostwo zaczyna się od dobrego partnerstwa. Druga rada: nie bój się niczego, nie bój się, że nie dasz rady. Piersią nie nakarmisz, ale to jedyne, czego nie możesz zrobić przy maluchu. Całą resztę możesz robić, co nie znaczy, że musisz. Trzecia rada: jak dziecko ma już kilka, a potem kilkanaście lat, to czego innego oczekuje od mamy, czego innego od taty. Tata powinien dawać coś innego niż mama. Pamiętam taką symboliczną scenę na placu zabaw: dziecko stoi na krawędzi drabinek. Mama woła: „Nie skacz, nie skacz, to niebezpieczne!” Tata woła: „Skacz, skacz, dasz radę!” Oba komunikaty są potrzebne i ważne.
Dziękuję za rozmowę.