Z Dariuszem Kecler, psychologiem, psychotraumatologiem, specjalistą w zakresie pomocy ofiarom przemocy w rodzinie, rozmawiają Karol Zmysłowski i Adam Stawarz. Część pierwsza.
Porozmawiajmy dzisiaj o używkach.
Najpierw trochę teorii. Istnieją dwa rodzaje uzależnień: od substancji psychoaktywnych oraz behawioralne. Substancje psychoaktywne to nikotyna, narkotyki, alkohol, leki, natomiast uzależnienia behawioralne to hazard, wszelkie zachowania ryzykowne, w tym seksualne oraz zakupoholizm.
Kto najczęściej zwraca się do nas o pomoc? W dużej części są to osoby z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych, z których najbardziej rozpowszechniony jest alkohol.
Powód tego jest bardzo prosty. Alkohol jest najłatwiej dostępny. Każda substancja psychoaktywna, w tym alkohol, jest dla człowieka takim zastępczym lekarstwem, metodą radzenia sobie z różnymi trudnościami: z lękami, z obciążeniem, z wypaleniem zawodowym. Alkohol można nabyć praktycznie w każdym miejscu. Jest relatywnie tani. I nie wymaga konsultowania się ze specjalistą. Nie jest przepisywany na receptę. Nie trzeba się udawać do psychologa, lekarza, czy do innej osoby, która się zajmuje profesjonalną pomocą.
Alkohol jest „łatwy”: można wejść do każdego sklepu, sklepiku i go nabyć.
Dużą częścią naszej pracy jest także leczenie osób uzależnionych od narkotyków i innych substancji tego typu. Które mimo prawnego zakazu są mocno rozpowszechnione w społeczeństwie. Kolejnym problemem są także legalne narkotyki czyli lekomania i nadmierne zażywanie leków. To też prowadzi do uzależnień.
Mógłby Pan powiedzieć o tym coś więcej?
Lekomania to jest splot dwóch czynników. Z jednej strony podejścia przemysłu farmaceutycznego do swoich klientów, a z drugiej nie wyposażanie pacjentów czy społeczeństwa w narzędzia, które umożliwiają rozwiązywanie ich problemów w inny sposób. Proszę zauważyć, że wszystkie reklamy mówią o tym, że jeśli mamy jakikolwiek problem zdrowotny, to wystarczy sięgnąć po jakiś proszek, tabletkę czy płyn łatwo dostępny w każdej aptece. Nie musisz nic z tym robić; nie musisz szukać innego rozwiązania. Wystarczy wziąć ten specyfik, który jest reklamowany – i problem sam zniknie!
W procesie naszego wychowania, naszego życia, nie uczymy się innych metod, niż pójście na skróty. I dlatego bierzemy tego typu substancje nawet przy bardzo błahych powodach. Bo to jest łatwe i powszechnie dostępne.
Dlaczego mam nie zażywać leku, jeśli mi pomaga?
Nie wiemy czy nam to pomaga, czy tylko my w to wierzymy. Może to być równie dobrze placebo. Tak jak przy depresji, biorąc jakąś substancję, wierzymy że ureguluje nam ona nastrój i pozwoli wyjść z tego dołka.
Łatwość dostępu w Polsce do wszelkiego rodzaju leków przeciwbólowych jest wręcz zatrważająca.
Można kupić bardzo silne leki bez recepty. Oczywiście jest to mniejsza dawka, ale to jest ten sam lek! Bierzemy po prostu dwie tabletki bez recepty, a nie jedną przypisaną na receptę.
Lekomania jest rozpowszechniona w różnych grupach wiekowych. Oczywiście szczególnie seniorzy bardzo mocno nadużywają leków, ale granica tego uzależnienia jest coraz niższa. Praktycznie wszyscy dziś używamy jakichś suplementów. Nie szukamy innych rozwiązań.
Jak to się przekłada na psychikę człowieka?
Nie szukamy rozwiązań, przyczyny naszych dolegliwości. Maskujemy tylko objawy. Lek bowiem likwiduje nam jedynie dyskomfort, z którym się zmagamy. Ale nie likwiduje przyczyny. Jak nauczyliśmy się maskować te objawy, to przyczyny nam się kumulują. I w którymś momencie następuje przesilenie. I te cudowne specyfiki już nie wystarczają. Moim zdaniem leki związane z uśmierzaniem bólu są zdecydowanie za łatwo dostępne w naszym kraju. Takie leki bezpośrednio wpływają na stan psychiczny pacjenta, bo działają na układ nerwowy. Jak coś boli, albo może boleć, to przecież można profilaktycznie coś zażyć. Nie rozwiązujemy problemu, dlaczego tak często coś mnie boli, nie konsultujemy się ze specjalistą tylko sami uśmierzamy sobie ból.
Boli mnie głowa, biorę tabletkę. Czy to coś złego?
Oczywiście, że nie. Doraźnie możemy tak zrobić. Ale bardzo często jest to jedyne rozwiązanie, które ludzie stosują. Nie szukają przyczyny – dlaczego na przykład często boli mnie głowa. Tylko jak boli mnie głowa, to sugeruję się reklamą i sięgam do szafki po tabletkę. Biorę specyfik i głowa mnie przestaje boleć. W tej chwili i w tym momencie. Ale jaka jest przyczyna, czemu mnie boli, to już się nie zastanawiamy? Przestało boleć? No to OK!
Po czym poznać, że jest się uzależnionym?
Najczęściej jest to związane wcale nie z ilością substancji, które biorę, tylko z powtarzalnością zachowań.
To nie znaczy, że muszę np. wypić codziennie. Ale jeśli parę razy w tygodniu zdarza mi się, na polepszenie nastroju, sięgnięcie po najbardziej powszechną używkę, czyli alkohol, żeby zmniejszyć w sobie napięcie, czy ból, czy poczucie lęku, to powtarzalność tego zjawiska już nam wskazuje, że jest problem z uzależnieniem. Że nie jest to tylko okazjonalne stosowanie jakiejś substancji przy okazji tradycyjnych spotkań społecznych.
Przy piciu alkoholu chcemy się odciąć od jakichś myśli, które są dla nas nieprzyjemne, albo nie chcemy się zajmować jakimś problemem, który zużywa naszą energię. Alkohol, czy inny środek, pozwoli nam się na chwilę od tego odseparować. Czasami jest wręcz takie myślenie, że problem sam wtedy zniknie. Za każdym razem, kiedy spotykamy się z jakąś trudnością stosujemy magiczny płyn, dzięki któremu kwestia trosk albo znika, albo oddala się w czasie.
I dlatego pijemy coraz więcej?
Potem to już dochodzi kwestia naszego ciała. Somatyka. Nasz organizm sam zaczyna się domagać trucizny, która go zatruwa. Wynika to z tego, że mniejsze ilości substancji nie rozwiązują już problemu, bo ludzki organizm ma zdolność adaptacji. Gdy podajemy mu truciznę, to organizm stara się z nią walczyć. Wytwarza mechanizmy obronne, które do jakiegoś momentu wystarczają. Ale potem już nie. Potrzebujemy coraz więcej i więcej substancji, żeby pokonać nasz system obronny i aby trudność, z którą się zmagamy, zniknęła. Im bardziej organizm się broni, tym bardziej nam to utrudnia. To jest błędne koło.
Czy to nie jest jednak tak, że głównie osoby towarzyszące uzależnionemu zgłaszają problem, a nie sam uzależniony?
Każdy z nas ma na początku możliwość autodiagnozy, bo jeszcze nie utracił kontroli nad swoim umysłem, nad swoim ciałem. Jeszcze mamy możliwość wyboru. Mamy możliwość decydowania.
Gdzie jest ta granica?
W Polsce nie mamy powszechnej edukacji na temat mechanizmów uzależnienia. Musimy umieć odróżniać, kiedy zażywanie substancji jest wynikiem młodzieńczego eksperymentu, czy związane jest z pewną kulturą, zwyczajem, tradycją jak wesele czy święta, a kiedy stosowane jest jako środek, który ma nam pomóc przetrwać. Brak wspomnianej wyżej edukacji powoduje, że nieświadomie mijamy punkt decyzji użycia substancji uzależniającej. Dawkujemy jej więcej, żeby uzyskać ten sam efekt, ale nie mamy takiego poczucia, że chyba coś jest nie tak. To jest ten sygnał ostrzegawczy, którego nie dostrzegamy. A potem jest już uzależnienie.
Wnioskuję zatem, że niewielu Pańskich pacjentów przychodzi w takim momencie prosić o pomoc?
Zgadza się. Alkoholizmu w większości dzisiaj nie widać. Jest ukryty. Nie nazywa się alkoholikami mężczyzn, którzy na przykład regularnie się spotykają po pracy aby napić się piwa czy paru drinków. Nie ma takiej stygmatyzacji, że oni są alkoholikami.
Przerwę tutaj Panu. W niektórych krajach europejskich, jak np. Czechy, Wielka Brytania czy Irlandia, mężczyźni idą z kolegami po pracy zwyczajowo na piwo do gospody czy pubu. Wypijają je i idą do domu…
Robią to powtarzalnie, czyli są osobami uzależnionymi. Tylko wysoko funkcjonującymi. W dzisiejszych czasach większość społeczeństwa to są osoby, które nadużywają alkoholu, bo już są od niego uzależnione. Pomimo tego nadal zachowały zdolność do realizacji tej swojej funkcji społecznej. Chodzą do pracy, uczą się, wykonują swoje obowiązki w rodzinie. A mimo to są uzależnione. Tego momentu nie widać, bo nie nazywamy tego wprost. Chodzi o powtarzalność, a nie o ilość – czy to jest szklaneczka, czy trzy. Nie widzimy tego, bo ludzie w pracy są trzeźwi. Dopiero kiedy wracają do domu to sięgają po alkohol. Do rana przetrzeźwieją, wstają do pracy i wykonują swoje obowiązki. Nie są tym stereotypem osoby zaniedbanej, żyjącej na ulicy, brzydko pachnącej.
Dzisiejsze społeczeństwo nie rozpoznaje alkoholizmu, bo on występuje właśnie w tej formie – ukrytej.
Z tego co Pan mówi, wynika, że większość naszego społeczeństwa jest uzależniona…
Zgadza się. Jest uzależniona od różnych substancji i nawyków. Alkohol, leki, narkotyki, e-papierosy. Wreszcie hazard. Do dzisiaj, pomimo walki naszego państwa z tym zjawiskiem, w każdym chyba mieście są punkty z automatami, czy grami pseudolosowymi za pieniądze. One funkcjonują. Nie znikły z rynku. Nawet jak przejdziemy kawałek od mojego gabinetu, to tu obok jest punkt w budce. Tam ludzie tracą pieniądze. Ktoś radzi sobie ze swoją sytuacją życiową w takim właśnie punkcie. Nie pójdzie do specjalisty. Ma złudzenie gracza, że wygra. Że właśnie jemu się poszczęści. I w ten sposób próbuje regulować sobie nastrój. Te punkty z grami hazardowymi cały czas są. Istnieją. Tylko szyby są zaklejone i nie można zajrzeć do środka.
Czy każde uzależnienie leczy się tak samo?
Co do zasady, mechanizmy leczenia są takie same, bo przyczyny są takie same. Oczywiście wszystko zależy od stopnia uzależnienia. Im głębsze jest uzależnienie im większe zmiany w organizmie, tym terapia w dalszym etapie będzie bardziej odbiegała od standardowego leczenia. Inaczej się leczy kogoś, kto jest zdegradowany fizycznie z powodu używania toksycznych substancji, a inaczej kogoś, kto jest głęboko uzależniony od hazardu.
Drugą część wywiadu można przeczytać tutaj. Na zdjęciu – Dariusz Kecler, Centrum Terapii Kecler.