Zachęcam do zapoznania się z wyznaniem jednego z członków naszego Stowarzyszenia, byłego alkoholika, który zdobył się na odwagę podzielić się swoimi doświadczeniami.
Nemesis
Jestem z wykształcenia inżynierem mechanikiem, byłem dyrektorem handlowym w średniej wielkości przedsiębiorstwie. Od dłuższego czasu jestem właścicielem hurtowni w dużym mieście. Moja historia z alkoholem rozpoczęła się, gdy miałem 16 lat. Wynikła ze zwykłej ciekawości – jak to smakuje? Później było delikatne picie piwa i wina przy okazji imprez młodzieżowych. Kolejnymi etapami było picie dla poprawy humoru i zdobycia pewności siebie w towarzystwie. Gdy miałem 30 lat nagradzałem się piciem piwa lub drinka za niewielkie sukcesy, a w przypadku niepowodzeń piłem dla poprawy nastroju. Zacząłem pić w samotności, weekendowo, zaniedbywałem relacje rodzinne i pracę, coraz bardziej izolując się od znajomych.
W końcu piłem już codziennie, wieczorami.
Nawet kupiłem sobie alkomat, aby wiedzieć, czy mogę rano wyjechać do pracy. Kiedy nie byłem w stanie, to brałem zwolnienia. Pogarszające się relacje z żoną i dziećmi powodowały wzrost konfliktów i nieporozumień. Często celowo je wywoływałem, żeby później mieć pretekst do picia. Zaczęły się u mnie pojawiać pierwsze oznaki uzależnienia w postaci zespołu odstawienia alkoholowego (ZEA). Są to bardzo nieprzyjemne objawy takie jak drżenie rąk, odruchy wymiotne, bóle mięśniowe czy poty, które ustępowały po wypiciu alkoholu. Prowadziło to do tego, że byłem ciągle „pod wpływem”. Dopiero w wieku około 40 lat zacząłem zdawać sobie sprawę, że tak dłużej nie mogę żyć i że powinienem coś z tym zrobić. Najpierw myślałem, że poradzę sobie z nałogiem sam. Na chęciach niestety się skończyło.
Widziałem że dzieje się ze mną coś niedobrego, widziałem narastające problemy, nie chciałem się jednak przyznać, że jestem bezsilny wobec alkoholu. Takie jest myślenie alkoholika – mechanizm iluzji i zaprzeczeń.
Wydawało mi się, że jeśli sporo osiągnąłem w pracy, to w życiu, z tym problemem poradzę sobie sam. Tyle, że jeszcze nie teraz, bo jeszcze w sumie nie wydarzyło się jeszcze nic takiego.
Aż w końcu straciłem pracę. Nie, nie zawaliłem czegoś szczególnego. Po prostu zacząłem zaniedbywać swoje obowiązki, powoli traciłem szacunek podległych mi pracowników. Spadały mi wyniki, nie pojawiałem się w pracy. Szefowie firmy to zauważyli i nie przedłużono mi umowy. Wówczas, wszystko wokół mnie przestało mieć znaczenie. Piłem na umór. Nawet w nocy budziłem się, żeby przejść się trzy kilometry na stację benzynową po parę „małpek”. Zaniedbałem się fizycznie. Chodziłem brudny i śmierdzący.
Teraz, jako były już alkoholik, wiem, że większość rodzin mających kontakt z osobą uzależnioną nie traktuje jej jako osoby wymagającej pomocy specjalisty. Żona, czy dzieci patrzące na pijanego ojca, mają żal i pretensje do niego, że – zamiast zajmować się nimi – sam potrzebuje opieki. Ale to nie wszystko! Rodziny osób uzależnionych, na początku nie wiedzą nic na temat tego, od czego zacząć leczenie, gdzie szukać pomocy i jakiej pomocy. Teoretycznie powinny to robić ośrodki przeciwdziałaniu uzależnieniom, czy gminne ośrodki opieki społecznej.
W praktyce kończy się to jednak na przekazaniu stosu książek i artykułów – w nie do końca zrozumiałym języku.
Przyszła chwila, kiedy moi dorośli synowie chcieli przedstawić mi swoje narzeczone. Niestety przeze mnie najedli się tylko wstydu… Ale to oni, wkrótce potem, namówili mnie na pierwszą terapię, na którą zgodziłem się dla świętego spokoju.
Inferno
Była to prywatna terapia w ośrodku zamkniętym – płatna i bardzo droga (w dzisiejszych czasach taka terapia kosztuje około 25-30 tysięcy złotych i więcej za cztery tygodnie). Na terapię poszedłem dla świętego spokoju, sądząc, że to uspokoi moją rodzinę. Poszedłem, nie uznając w najmniejszym stopniu, że jestem chory. Rzeczoną terapię odbyłem i wróciłem do domu, gdzie moje dzieci i żona oczekiwali, że dostaną nowego, eleganckiego, niepijącego tatę i męża. Niestety. Terapie tak nie działają, a szczególnie prywatne, których nie polecam. Takie ośrodki są nastawione na zysk, przez co nie zależy im na wyleczeniu pacjenta, ale na jego leczeniu na kolejnych turnusach, za które oczywiście trzeba płacić. To jest w końcu intratny biznes. Co więcej, po wspomnianej wyżej terapii, przyczepił się do mnie „życzliwy kolega”, który wiedział, że na pewno zapiję, i pilnował mnie, aby przejąć mnie na kolejne leczenie w którymś prywatnym ośrodku.
Jak już pisałem, leczenie w prywatnym ośrodku nie przyniosło efektu. Znowu zacząłem pić, co wprawiło moich najbliższych w ogromne rozczarowanie i kolejny żal. Rozpocząłem natomiast kolejną terapię, tym razem indywidualną. Moim terapeutą był ksiądz, alkoholik, chory na raka języka – miał wyciętą jego połowę.
Często tak bywa, że osoby, które przestają pić, robią studia z psychologii i sami zostają terapeutami. To są bardzo dobrzy terapeuci, bo poza wiedzą teoretyczną mają wiedzę praktyczną, przećwiczoną na sobie.
Spotykałem się z nim prawie rok, zapijając oczywiście, do czego mu się nie przyznawałem, a on udawał, że tego nie widzi. W tym okresie ograniczałem się jednak i jakoś się trzymałem. Niestety po roku jego stan się pogorszył i musieliśmy się rozstać. Zaczęła się dla mnie wtedy faza intensywnego picia przerywana próbami różnych rodzajów terapii na NFZ – były to terapie otwarte lub półotwarte. Wylądowałem w końcu znowu w ośrodku zamkniętym w Krakowie, z czego w sumie się ucieszyłem, ale z którego po kłótni z moim terapeutą zostałem zwolniony dyscyplinarnie. Później było jeszcze kilka pobytów w szpitalach na oddziałach toksykologicznych. Jednym z ostatnich ośrodków zamkniętych, w których byłem, był szpital w Andrychowie. To bardzo dobrze wyposażony szpital odwykowy, dotowany przez górnictwo, ponieważ leczą się tam głównie górnicy. Była tam, w przeciwieństwie do Krakowa, bardzo dobra i ciągła opieka terapeutów. Pomimo że po wyjściu z tego szpitala miałem jeszcze około dwumiesięczny okres picia, to…
…pewnego dnia odstawiłem ostatnią „małpkę” i od tego momentu nie piję już pięć lat.
Katharsis
Udało mi się poukładać relacje z moimi dziećmi, chociaż z żoną nie do końca. Przy pomocy synów rozwinąłem firmę i mam nadzieję, że jeszcze trochę pożyję, żeby doczekać się wnuków. Obalę przy okazji jeden mit. Nałogu alkoholowego nie powstrzymuje się już tzw. wszywkami. Lekarze psychiatrzy od około 20 lat nie zlecają wszywek zawierających disulfiram (esperal) ze względu na bardzo negatywne działanie na ludzki organizm. Wszywki nie leczą alkoholizmu, a jedynie działają jako środek odstraszający ze względu na bardzo przykre doznania po wypiciu alkoholu. Z tego powodu często zdarza się, że wszywki nie zawierają disulfiramu, a jedynie środki witaminowe. Sam fakt posiadania wszywki powoduje wstrzymywanie się od picia. Nie powoduje tego jednak wszyty lek ale strach związany z bardzo przykrymi skutkami, które wynikną w przypadku spożycia alkoholu, który w reakcji z wszywką wzmocni negatywny efekt „po” .
Na chwilę obecną, oprócz środków farmaceutycznych przepisywanych przez psychiatrów, mających na celu np. leczenie depresji i stabilizujących nastrój, pozostaje terapia i samozaparcie. Jest to trudne, gdyż wszędzie dookoła są tzw. „wyzwalacze”. Na początku mojego trzeźwienia miałem z tym duży problem.
Najgorsze były niespodziewane kontakty z alkoholem – jakaś butelka po wódce na drodze, sklepowa półka z alkoholem zaraz za plecami kasjerki.
Dopiero jako były alkoholik wychodzący z nałogu zwróciłem uwagę, że alkohol celowo tak jak papierosy jest lokowany w sklepach przeważnie najbliżej kasy; impreza, na której nie wypada nie być, i gdzie jak wchodzisz to od razu na stole jest alkohol itd. Pojawiał się jakiś żal i poczucie niesprawiedliwości, że inni piją a ja nie mogę. Często pojawiały się wtedy sny alkoholowe, gdzie bardzo realistycznie piłem alkohol i rano budziłem się cały spocony z nerwów i myślami „co ja robię, przecież ja nie mogę?”.
Miałem w ciągu ostatnich dwóch lat dwa wesela dwóch moich starszych synów, powiem szczerze – duże wyzwanie, kiedy wszyscy piją i namawiają, żeby napić się za swoich chłopaków. Nie dałem się namówić, a jak po około północy większość znajomych była już mocno wstawiona, to ja „po angielsku” szedłem spać do wynajętego pokoju. Było to dla mnie w pewien sposób upokarzające, ale większość rodziny to rozumiała. W ogóle, na początku wstydziłem się, żeby wspominać znajomym, że jestem uzależniony (chociaż oni wszyscy nieoficjalnie o tym dobrze wiedzieli). Jak już się przełamałem i zacząłem o tym oficjalnie mówić to od razu uciąłem wszelkie plotki i spekulacje. Dodatkowo, jeżeli ktoś do nas przychodzi to już wie, że nie może się spodziewać alkoholu. Jak my jesteśmy zapraszani to również nie proponuje się alkoholu, przynajmniej oficjalnie. Pewnie na zapleczu albo w kuchni mają pochowane jakieś drinki, ale mi to nie przeszkadza.
Epilog
Nauczyłem się, że jeżeli picie alkoholu traktujesz jako część swojego życia, to już jest to niebezpieczne. Bo w pewnym momencie możesz być zaskoczony, że wpadasz w kolejny mechanizm alkoholizmu czyli „koncentracji życia wokół picia”. Zaczynasz tak organizować sobie życie, żeby np. wieczorem znaleźć czas na spożycie paru piw. Imprezy organizujesz sobie tak, żeby można było sobie dobrze wypić, czyli w dni wolne. Samo picie potrafisz sobie tłumaczyć tradycją: Francuzi piją codziennie wino do obiadu czy kolacji, Niemcy piją dużo piwa, a Polacy i Rosjanie mają w swojej tradycji picie wódki. Jest to zwykły mechanizm iluzji i zaprzeczeń. Bo co to znaczy nie „nadużywać alkoholu”? Znam ludzi, zresztą sam tak miałem jak piłem, że w przeciągu dnia od rana do wieczora wypijałem ok 10 piw. Jak z kimś rozmawiałem, to wyglądałem na całkiem trzeźwego.
Jak w tym jesteś to ciężko sobie uświadomić, że 10 piw to równowartość pół litra 40% wódki. Jeśli pijesz tak codziennie przez dwa tygodnie, to znaczy że jesteś w ciągu alkoholowym.
Z tego bez detoksu ciężko wyjść. Zresztą, prawdę mówiąc, nie ma bezpiecznej dawki alkoholu. Jeśli nawet alkohol nie doprowadzi nas do uzależnienia to przecież jest trucizną, którą sami wprowadzamy do swojego organizmu, a która uszkadzają wątrobę, nerki, trzustkę, mózg i nie wiadomo co jeszcze.
Oczywiście wiem, że alkohol był, jest i będzie. Dlatego przede wszystkim ważna jest edukacja osób dorosłych. W szkole moich dzieci prowadzone były pogadanki na temat środków zmieniających świadomość, czyli narkotyków i alkoholu. Jest to oczywiście bardzo ważne, ale wydaje mi się, że ważniejsze były pogadanki przy okazji wywiadówek z rodzicami. Prowadziła je świetna policjantka i zarazem przewodnicząca gminnego ośrodka przeciwdziałania uzależnieniom i przemocy w rodzinie. Pomagało to uświadamiać dorosłych, gdzie jest granica picia, kiedy pojawiają się objawy uzależnień i jak sobie pomóc w relacjach z osobą uzależnioną. Co do powodów uzależnień, to od strony psychologicznej jest wiele teorii. Jedna z nich mówi, że skłonność do uzależnień jest dziedziczna podobnie jak np. skłonność do tycia. Choć wygląda to na prawdopodobne, ja jestem raczej zwolennikiem teorii, że skłonność do uzależnienia, wynika z obserwacji dzieci jak z problemami w życiu radzą sobie rodzice. Kiedy matka, czy ojciec zamiast stawiać czoła problemom po prostu je zapijają, to dziecko będzie postępować podobnie.
Jedną z technik zalecaną na terapiach alkoholowych, która pomaga zapobiegać sięganiu po alkohol jest tzw. zasada HALT (z ang. Hungry, Angry, Lonely, Tired) czyli nigdy nie bądź głodny/spragniony, nie bądź zły/zdenerwowany, nie pozostawaj samotny. Ta ostatnia zasada jest moim zdaniem jedną z najważniejszych.
Warto mieć wokół siebie przyjaciół, dla których picie nie jest celem w życiu.
Nie bądź również zmęczony/przepracowany/bez sił na jakąkolwiek aktywność, poza zasiedzeniem przy piwie wieczorem. Ja dodałbym jeszcze od siebie dodatkową zasadę: wyznaczenie sobie celów w życiu. Krótko i długoterminowych. Ambitnych, ale możliwych do osiągnięcia. Dla mnie jedną z najtrudniejszych rzeczy do uświadomienia sobie było to, że do końca życia nie będę mógł pić alkoholu. Alkoholikiem zostaje się do końca życia. W tej chwili nawet, boję się sięgnąć po piwo bezalkoholowe, zawsze sprawdzam czy w jakimś cieście nie ma alkoholu.
Wszystko po to, żeby nigdy nie wrócić do tego, co przeszedłem.